Strony

wtorek, 7 lipca 1998

przeciez nie mozna zamknac trzech milionow

Google Groups : pl.soc.polityka: "Jul 7 1998, 12:00 am show options

Newsgroups: pl.soc.polityka
From: s...@zampolit.mil.pl (Stary Wiarus) - Find messages by this author
Date: 1998/07/07
Subject: Re: Prawo prasowe - nowe wraca!
Reply to Author | Forward | Print | Individual Message | Show original | Report Abuse

In article <6nqjco$8n...@polonez.man.lodz.pl>, "Piotr"



wrote:

> A tak na marginesie - Stary Wiarus powinien swój list "Wszyscy juz
> zapomnieli o Dzienniku Telewizyjnym ..." wysyłać cyklicznie. Gdyby ten tekst
> doręczyć do wszystkich skrzynek Poczty Polskiej, to pożytek byłby z
> pewnością większy, niż z analogicznej akcji z konstytucją.


> Pozdrawiam.
> Piotr



Milo mi, panie Piotrze. Podzielam Panski poglad. Ceduje na Pana prawa
autorskie do tego tekstu, prosze kopiowac smialo i periodycznie wrzucac do
skrzynek Poczty Polskiej, gdzie sie tylko da :-)

O PRL trzeba przypominac, mowic i pisac az do znudzenia, bo inaczej
dzisiejsi moralni, ideowi i finansowi spadkobiercy wczorajszych
aparatczykow wmowia tym, ktorzy sami tego nie pamietaja, ze PRL to tylko
taki zly sen starych piernikow-wstecznikow, fatamorgana zdrewnialych
wapniakow, ktorej nigdy naprawde nie bylo.


W czym jak w czym, ale w wykrecaniu kota ogonem to tzw. socjaldemokracja
RP (d. PZPR) jest (i zawsze byla) bardzo dobra.


Towarzyszki Sierakowska, Pusz, Waniek i inne zawsze z ochota poinformuja
kazdego, kto ciekawy, ze:


- PRL nigdy nie istniala;


- jezeli nawet PRL istniala, to wylacznie jako humanistyczny ideal
socjalistycznego dobra i piekna, miala wiele socjalistycznych osiagniec,
zas zadnych paskudnych czynow nigdy tam pod zadnym pozorem nie dokonywano;


- jezeli nawet dokonywano, to te czyny dokonywaly sie same, bez udzialu,
wiedzy i zgody Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej;


- nieprawda jest, jakoby Polska Zjednoczona Partia Robotnicza sprawowala
w PRL jakas wladze ­ jak wszyscy wiedza, PRL-em rzadzil rzad; rzad byl
systematycznie, entuzjastycznie i prawie jednoglosnie (99%) wybierany
przez szczesliwych i zjednoczonych we Froncie Jednosci Narodu obywateli.
PZPR zas byla tylko rodzajem filantropijnego klubu dyskusyjnego, ktory dla
dobra ogolnego inspirowal, doradzal i otaczal oddolne inicjatywy
obywatelskie opieka; bylo nawet stosowne haslo ­ Partia Kieruje - Rzad
Rzadzi.


- jezeli nawet czynow jakichs czynow paskudnych lub, nie daj Boze,
zbrodniczych, rzeczywiscie w PRL dokonywano za wiedza i zgoda PZPR, to za
te czyny nikt indywidualnie i osobiscie nie odpowiada, no bo w partii bylo
ponad trzy miliony osob, a przeciez nie mozna zamknac trzech milionow;


- jezeli nawet ktos osbiscie za te rzeczy odpowiada, to nie wiadomo kto,
bo wszystko to bylo tak dawno (prawie dziewiec lat temu!), ze ludzka
pamiec nie jest w stanie przebic tak glebokich mrokow historii, zas
archiwa same z siebie tajemniczo wysublimowaly w niebyt;


- jezeli nawet ktos cos zlego sobie z PRL zapamietal, to przeciez tacy
oszczercy nie maja zadnych dowodow (z powodu tajemniczego zjawiska
sublimacji archiwow pod wplywem swiatla dziennego, pozostawiajacego
jedynie okladki teczek i puste polki). Wszystkim zas powszechnie wiadomo,
ze SdRP, partia nowoczesnej, postepowej socjaldemokracji, nie ma i nigdy
nie miala absolutnie nic wspolnego z osobami, ktore przez 45 lat w imieniu
wrogiego mocarstwa zmuszaly Polakow do brodzenia po szyje w komunistycznym
gownie;


- sugestia, ze dzialacze partyjni PZPR, wspolodpowiedzialni za PRL,
stanowia dzis scisle kierownictwo SdRP, to ohydna potwarz. Przeciez
wiadomo, ze PRL nigdy nie istniala, wiec sila rzeczy takich
odpowiedzialnych osob nie ma, nie moglo byc i nigdy nie bylo.


QED(quod erat demonstrandum).
---------------------------------


Aby samemu dac dobry przyklad innym, powtarzam ponizej swoj artykul
opublikowany na listach przed kilkoma miesiacami ­ o tym, jak to za PRLu z
wojazami zagranicznymi bylo.


*******************************************************


"Those who forget their history are condemned to re-live it"
(przyslowie szkockie)


WOJAZE


Wspomnienia z PRL powinny byc lektura obowiazkowa dla tych, ktorzy nigdy
nie stali w poznych latach siedemdziesiatych w szesciogodzinnej kolejce na
milicji, aby odebrac paszport, wydawany do niegodnej zaufania studenckiej
reki dopiero po zlozeniu weksla gwarancyjnego na sume 125 000 owczesnych
zlotych.


Bylo to wtedy 5000 dolarow po czysto teoretycznym kursie oficjalnym (24 zl
za dolara), albo 1000 dolarow po kursie rzeczywistym (120 zl za dolara) u
(oficjalnie nielegalnych) cinkciarzy, poprzednikow kantorow wymiany. Suma
ta odpowiadala z grubsza poltorakrotnej cenie fabrycznie nowego Fiata
126p. Zastaw pieniezny mial byc gwarancja, ze objety ustawa o planowym
zatrudnieniu student nie ucieknie za granice. Byl caly szczegolowy cennik
weksli gwarancyjnych, zaleznie od kierunku studiow. 125 000 zl to byla
stawka dla studentow politechniki, dla Akademii Medycznej dwa razy tyle,
polonisci byli najtansi, a studentow Akademii Sztuk Pieknych uznawano za
bezwartosciowych dla ekonomii politycznej socjalizmu i nie wymagano od
nich weksli, byc moze w cichej nadziei, ze wszyscy uciekna.


4800 zlotych miesiecznie ($40) bylo w latach 70-tych bardzo dobrym
zarobkiem; mlody magister inzynier zaczynal od 2400-2800 zl ($20-24)
miesiecznie. Dla studenta politechniki taki 1000-dolarowy weksel
gwarancyjny to byla bardzo powazna suma - rownowartosc mniej wiecej trzech
i pol roku pracy po dyplomie. Dla rodziny i zyrantow, na ktorych weksel
spadal w razie, gdyby student odmowil powrotu z zagranicy, to byla ponad
dwuletnia pensja doswiadczonego, dobrze zarabiajacego pracownika.


Oczywiscie, ze za sam 1000-dolarowy weksel (do ktorego trzeba bylo miec
dwoch doroslych, pracujacych, wyplacalnych zyrantow, z czego jednego nie
spokrewnionego oraz zamieszkalego pod innym adresem niz wyjezdzajacy)
paszportu jeszcze nie wydawano.


Nalezalo zaczac od osobistego zlozenia podania o paszport, zwolniwszy sie
w tym celu z zajec lub pracy, aby odstac co najmniej dwie godziny w
kolejce do okienka na Komendzie Dzielnicowej MO.


Potrzebny byl wypelniony, czterostronicowy, niezmiernie szczegolowy
formularz (z mikroskopijnej wielkosci rubryka "kontakty z zagranica", bo
porzadny obywatel wszak nie powinien miec takich kontaktow), znaczek
oplaty paszportowej (sprzedawany w niewielu miejscach w miescie i zupelnie
inny od znaczka skarbowego, ktorego na podaniach o paszport nie
przyjmowano), metryka w oryginale, zaswiadczenie z dziekanatu,
zaswiadczenie z WKU lub Studium Wojskowego, zaswiadczenie od Uczelnianego
Pelnomocnika Ministra Pracy, Plac i Spraw Socjalnych Do Spraw Planowego
Zatrudnienia (w skrocie UPMPPiSS d/s PZ - autentyczne!), zaproszenie za
granice poswiadczone notarialnie (za niebagatelna oplata), promesa wizy (o
paszport prywatny bylo trudno bez promesy wizy, a o promese wizy w
niektorych zachodnich ambasadach jeszcze trudniej bez paszportu),
zaswiadczenie z banku o posiadaniu dewiz i jeszcze rozne pieczatki i
zaswiadczenia uboczne wedlug swobodnego uznania panienki z okienka,
grzebiacej w tych papierach bez pospiechu, ale za to z najwyzszym
obrzydzeniem.


Potem czekalo sie przez czas nieokreslony (zwykle miesiac, czasem dwa, a
czasem do usranej smierci) na decyzje. Decyzja w sprawie podania zlozonego
w kwietniu czasem przychodzila przed czerwcowym poczatkiem wakacji, czasem
nie przychodzila az do pazdziernika, kiedy wyjazd dawno juz diabli wzieli,
w rzadkich wypadkach mozna ja bylo dostac pod choinke nastepnego roku,
czasami nie przychodzila nigdy. Decyzje przysylano do domu w niechlujnej,
niebieskiej kopercie dwunastego gatunku; w srodku byl druczek, w ktorym
bez przebierania w slowach stalo: tak albo nie. Pod tym byl podany
stosowny paragraf ustawy paszportowej. W razie odmowy, Biuro Paszportow
MSW nieodmiennie powolywalo sie na artykul ustawy, mowiacy ze paszportu
mozna odmowic, gdy w gre wchodza "inne wazne wzgledy spoleczne". To,
oczywiscie, wyjasnialo wszystko: nie, bo nie.


Jezeli paszportu nie dali, to teoretycznie rzecz biorac mozna sie bylo
odwolac, najpierw do Biura Paszportow w ponurym budynku na ul. Koszykowej,
gdzie za Stalina miescila sie czesc UB, a potem do samego MSW na ulicy
Rakowieckiej. Ale odwolanie to byla najczesciej strata czasu i znaczka
oplaty paszportowej za 20 zlotych (rzadkiego jak czarna perla i trudnego
do kupienia). Nie po to odmawiano paszportow, zeby je potem z odwolania
przyznawac.


Jak sie juz mialo pozytywna decyzje z paszportowki, to mozna bylo isc
zajac miejsce w kolejce do zalatwiania weksla gwarancyjnego w Stolecznym
Urzedzie Zatrudnienia przy ulicy Karowej. Dwoch zyrantow musialo sie
zwolnic z pracy, zeby w obecnosci urzednika osobiscie zlozyc podpisy na
odpowiednim swistku. Zyranci, zeby im nie bylo za lekko, musieli odstac w
jeszcze jednej kolejce, do dzialu kadr u siebie w pracy, i uzyskac
zaswiadczenia o zatrudnieniu i wysokosci zarobkow, aby nikt nie podstawil
zyrantow bezwartosciowych - bezrobotnych lub niewyplacalnych.


Majac juz decyzje i weksel mozna sie bylo zapisac do kolejki stojacej po
odbior paszportow. Nalezalo w tym celu wstac wczesnie. Jak sie mialo
troche szczescia, to mozna sie bylo zmiescic w pierwszych dwoch setkach
petentow. Jak sie przyszlo za pozno, to nie bylo sensu w tej kolejce
stawac, bo nie bylo szans przyjecia na policyjnych pokojach przed godz.16
kiedy to, z dokladnoscia do pol sekundy, urzad zamykano.


Aktywisci wylonieni przez kolejke w drodze trojprzymiotnikowych wolnych,
demokratycznych i bezposrednich wyborow sporzadzali tzw. liste spoleczna,
ktora nastepnie odczytywano na glos co godzina, zeby nikt nie oszukiwal
przez zajecie miejsca i pojscie sobie precz, do pracy na przyklad.
Nalezalo stac twardo, upal nie upal, mroz nie mroz, a nie wymykac sie do
roboty czy na zajecia. Wolno bylo oddalic sie do ustepu, ale tez nie za
czesto i nie na dlugo. Wyjscie z kolejki na obiad bylo mozliwe tylko,
jezli ktos mieszkal niedaleko, pozostale osoby powinny przyniesc wlasna
walówke i wode mineralna "Mazowszanka". Osoby nieobecne przy dwoch
odczytaniach listy byly z kolejki wykopywane przy ogolnej aklamacji.
Robienie sobie posmiechujek z listy i mezow zaufania grozilo zlinczowaniem
przez rozjuszony tlum.


Stanawszy w kolejce o wpol do szostej rano (urzad otwierano o osmej
trzydziesci), juz okolo poludnia ewentualnie docieralo sie przed oblicze
nieodmiennie ponurego gliniarza w cywilu, ktory przylepial w paszporcie i
stemplowal dostarczone przez petenta znaczki paszportowe za 2000 zlotych
(trzy tygodnie zarobkow mlodego inzyniera), zabieral weksel, z wyraznym
zalem i ociaganiem dawal paszport do reki, odbieral dowod osobisty, po
czym przypominal o obowiazku zlozenia paszportu z powrotem w Komendzie
Dzielnicowej MO w ciagu siedmiu dni po powrocie z zagranicy, tak, zeby za
nastepnym wyjazdem mozna bylo wszystko zaczynac od nowa.


Potem paszportowy gliniarz smutnial jeszcze bardziej, patrzyl na petenta
jak na pluskwe, zbieral sie w sobie, przelykal sline, chrzakal, poprawial
sie na krzesle i wreszcie z trudem wyduszal z siebie: "Zycze szczesliwej
podrozy". Wiedzielismy wtedy, ze jestesmy juz po drugiej stronie szlabanu,
w Europie.


I teraz juz mozna bylo, jak wolny ptak, leciec w swiat, nie zaniedbawszy
jednak odebrania przedtem w dziekanacie kartek na cukier za czas
planowanej nieobecnosci.


************************************************************­*********
Wspomnienie, oparte na realiach z kolejek do Biura Paszportow KDMO
Warszawa-Srodmiescie przy ulicy Kruczej w Warszawie w latach 1977-79, oraz
opis socjalistycznej Warszawy ca. AD 1979, Wiarus dedykuje poslance SLD na
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, tow. Sylwii Pusz, ktora nie pamieta PRL-u,
bo miala w 1979 roku siedem lat (teraz ma 25). To rzeczywiscie powazny
klopot, bo skad sie miala towarzyszka Pusz, biedactwo, nauczyc jak
powinien wygladac prawdziwie socjalistyczny porzadek. Teraz, kiedy juz
wie, poslanka Pusz powinna, zgodnie z linia i tradycja swej formacji
politycznej, walczyc o taki porzadek do ostatniego tchu.
************************************************************­*********


--
Wasz Stary Wiarus "